Kultura na drogach
Jeśli myślę o kierowcach i pieszych, za każdym razem podnosi mnie się ciśnienie, gdyż akurat w tej części pożycia społecznego najbardziej wychodzi brak kultury u Polaków. Najwięcej zwad dochodzi na przejściach dla pieszych – co jakiś czas w mediach pojawia się informacja o wypadku z udziałem pieszego, komentarze po równo obarczają winą kierowcę i „zebrowicza”, ale poszkodowanym jest zawsze człowiek bez osłony. W tamtym roku w wypadkach na przejściach dla pieszych zginęło ponad tysiąc osób, co daje 1/3 wszystkich zgonów w ruchu drogowym. To całkiem spora liczba jak na cywilizowany kraj. Więc może wcale tak cywilizowani nie jesteśmy na drogach.
W miejscu gdzie pracuję znajduje się osiedlowa uliczka o sporym natężeniu ruchu, jest też dużo parkingów, na których nauki jazdy ćwiczą różne manewry, a niska prędkość zachęca instruktorów do zapuszczania się pomiędzy bloki wraz z kursantami celem doskonalenia umiejętności parkowania. I tutaj chcę zaznaczyć, że na dwóch przejściach dla pieszych tylko wspomniane „L-ki” ustępują pierwszeństwa pieszym, natomiast pozostali kierowcy mają w nosie przepisy, bezpieczeństwo i wszelką kulturę; nie przepuszczają staruszków, matki z dzieckiem, dzieci… nikogo. Wielokrotnie, przechodząc ostrożnie przez zebrę, musiałem uciekać przed nadjeżdżającym samochodem. Kierowcy bez „L-ki” z automatu uważają się za lepszych.
Ci lepsi, czyli nie w nauce jazdy, są tak dobrzy w jeździe, że każdy inny uczestnik ruchu, nie ważne czy rowerzysta, pieszy, inny kierowca, jest debilem, ćwokiem, burakiem… bogactwo inwektyw jest nieskończone. Pewnie dlatego Polacy są tak doskonałymi kierowcami; potrafią na autostradzie A4, prostej, dwupasmowej drodze, spowodować samodzielnie wypadek i dachować, po pijaku j prowadzą świetnie (jak dobrze? tego często nie wiedzą, bo trupy nie oglądają wiadomości), i wszystko przewidzą.
Pewność siebie nakazuje uznać własne umiejętności za co najmniej dobre, a każdy inny uczestnik ruchu jest gorszy. Zawsze. Problem tkwi nie w kierowcach, ale w Polakach w ogóle, zaś środek transportu w postaci prywatnego samochodu dodaje animuszu, pozwala na ucieczkę lub pogrożenie innym „Patrz, jaki jestem kozak!”, dlatego kierowcy zamknięci w metalowej puszcze nie patrzą w ogóle na świat, gdyż oni w danej chwili, w trakcie prowadzenia samochodu, są jego pępkiem. Reszta to przeszkadzający dodatek.
Przerośnięte ego kierowców kosztuje nie raz życie innych ludzi; mało kto pomyśli, wciskając gaz i wyprzedzając na podwójnej ciągłej, przed zakrętem, o czynnikach innych niż duet mój samochód + moje umiejętności, jakby inni uczestnicy ruchu, warunki pogodowe, oraz setka zmiennych nie istniała. A kierowcy poza autem? Wystarczy zagłębić się w lekturę jakiegokolwiek fora z komentarzami do wypadku i widać, jacy jesteśmy doskonali. Jedynie statystyka tej kulturze zaprzecza, ale przecież to tylko statystyka.