Śmiech na Sali
Nigdy nie miałem zatargu z prawem, nawet nie widziałem na własne oczy sali sądowej, ale czego boję się najbardziej w życiu (poza problemów z prostatą) to polskiego prawa. Wydaje mi się ono czymś papierowym, nie w sensie ustaw, ale istniejącym tylko w głowach jakiejś wyimaginowanej kasty, która je ustaliła.
W życiu spotykacie ludzi, którzy załatwią to i owo na imprezę, takich co dostali w nos dotkliwie i sprawa ucichła, takich co zwinęli grubszy sprzęt – słychać to zewsząd. Żaden prowodyr nie został ujęty, można z nimi porozmawiać, oni z kolei pośmieją się z prawa i robią swoje. Policja zdaje się też wiedzieć, kto komu wadzi, kto czym handluje i też pozwala na każdą działalność. Pamiętam, że przy okazji kradzieży luksusowego samochodu, jeden z funkcjonariuszy powiedział „Trzeba iść do X, on takie zwija”. Że CO?
Jest pewien dysonans w naszej rzeczywistości prawno-sądowej, którą większość zna z telewizji, a tym co prezentuje codzienność. Sprawa ma się jeszcze gorzej, jeżeli pożywiamy mózg prasą i telewizją. W tym przypadku nie ma kłamstwa, przecież to prawdziwe wyroki w prawdziwych sprawach, jednak całkowicie nierealne.
Dziwi mnie przede wszystkim możliwość zabijania ludzi, która – w zależności od sposobu - daje tyle interpretacji, od których brzuch ze śmiechu puchnie, a tak naprawdę wywołuje dreszcze przerażenia.
Zabić człowieka można na kilka sposobów, na przykład pobić na śmierć, uderzyć kijem w głowę, potrącić samochodem, zastrzelić lub ewentualnie pchnąć nożem. Efekt końcowy, czyli martwy obywatel, jest identyczny, ale z jakichś powodów prawo rozróżnia te czyny całkowicie odmiennie. Niedawno wyrok sądu w głośnej sprawie bramkarza, który pobił na śmierć chłopaka przed dyskoteką brzmiał „Sześć lat”. Oznacza to, ni mniej ni więcej, że oskarżony może ubiegać się o przedterminowe zwolnienie po połowie czasu, czyli przy sprzyjających wiatrach, wyjdzie za trzy lata. I to wszystko w majestacie prawa!
W Ameryce są trzy stopnie morderstwa (ogólnie rzecz ujmując). Pierwszy stopień to zabójstwo z działaniem umyślnym, drugi to działanie w afekcie, trzeci to pozbawienie życia niechcący (najłagodniejszy wymiar kary). Pierwszy, co oczywiste, jest najostrzejszy w ocenie ławy przysięgłych – kwalifikuje się do tego każdy czyn wymierzony ofierze, którego efektem jest zgon. Czyli może być to pobicie, potrącenie, uderzenie... dosłownie wszystko, co przyczyniło się do śmierci pokrzywdzonego, a było wynikiem działania oprawcy. Pijany kierowca, który zabije przechodnia, może liczyć na zabójstwo drugiego stopnia, ale i tu nie ma lekko, bo za to jest minimum piętnaście lat. Jest ostro.
W Polsce, nie wiedzieć czemu, do wszystkiego są okoliczności łagodzące. Już nie wspomnę, że bywa i tak, że przestępca (w sprawie oczywistej) nie zawsze otrzymuje areszt, ale zwyczajne kwalifikacje czynu to lista tak długa, na której może znaleźć się tak głupi wpis, że „Oskarżony miał zły dzień” (sprawa zabicia żony, pod wpływem alkoholu, kiedy to oprawca został zwolniony z pracy i zatłukł swoją małżonkę przy pomocy nogi od krzesła). Ja się zapytam, co to za różnica, czym został ktoś zabity, skoro działanie – atak wszelki – na ciało drugiego człowieka może doprowadzić do zgonu? Czy trzeba wprowadzić specjalną edukację do szkół o nazwie „ Jak nie bić, by nie zabić?” aby sądy mogły rozróżniać czyny świadome (ataki) od tych nieświadomych? Co ja piszę, jaki atak jest nieświadomy? Żaden! Otóż, prawo powinno jasno stanowić, kiedy jest zabójstwo – a właśnie wtedy, kiedy agresor, przez swoje działanie (atak) doprowadza do śmierci drugiej jednostki.
To jeszcze nic. Wrócę na chwilę do sytuacji z początku roku, kiedy to młody mężczyzna zabił sześć osób na przejeździe, dlatego że był pijany. Co z wielokrotnością kary? Jedno życie, jedna kara – tego również w polskim Kodeksie Karnym nie ma, i też nie wiadomo dlaczego.
Trąbi się, dosłownie, o więzieniach dla niebezpiecznych ludzi, do których nie wysyła się zabójców – tam przesiadują bossowie, ludzie grubego kalibru, a gwałciciele i mordercy wychodzą po kilku latach. Nie tak dawno, bo w 2010 roku na wolność wyszedł pewien osobnik, który natychmiast po wyjściu zabił kolejną ofiarę. Okazało się, że otrzymał wyrok 15 lat, ale został on skrócony do 7,5 za dobre sprawowanie. Dlatego boję się polskiego prawa, bo w czasie, kiedy oprawcy odzyskują wolność, ich – być może – niedoszłe ofiary, mogą stracić wszystko. Na przykład zaskarżenie o pobicie, sprawa, skazanie – i weź spotkaj na ulicy po roku tego, którego oskarżyłeś. W większości przypadków rok odsiatki jest niczym w porównaniu z zemstą, a ta może być tragiczna w skutkach – dlatego, w warunkach recydywy, przestępcy zamieniają się w morderców.
Ostatni przypadek – pięciu mężczyzn katuje pijanego na ulicy; możliwa kara? Dziesięć lat więzienia, ponieważ jest to pobicie ze skutkiem śmiertelnym. Gwarantuję, że tylko jeden otrzyma 8 lat, drugi 5, reszta 3, być może w zawieszeniu. W Ameryce – wcale nie idealnej – wszyscy otrzymali by dożywocie, i po problemie. Niedaleko mojego miejsca zamieszkania zabito mężczyznę, podobny przypadek – sprawcy otrzymali wyroki w zawieszeniu, ponieważ sekcja zwłok wykazała obszerny wylew krwi do mózgu. To nic, że po prostu skakali po jego głowie, nic to, że umierał kilkanaście minut zanim przyjechała karetka, że kamera monitoringu wszystko nagrała – po prostu chłop dostał wylewu, i nie było to związane z tym, że trzech wyrostków deptało go ile wejdzie.
Każdy szuka sprawiedliwości, popularne u nas hasło z kodeksu Hammurabiego „Oko za oko, ząb za ząb” też nie jest idealne, gdyż sam kodeks tego władcy miał swoje „ale”, jednak – kiedy przyjdzie do zmierzenia się z polskim prawem – najbardziej drżą poszkodowani. Nie można, na przykład, bronić domu wszelkimi środkami – zabicie agresora, nawet podczas bójki, kończy się wyrokiem skazującym dla broniącego. Wyroków tego typu, szeroko komentowanych w internecie, są setki – a mimo to, według sądu, lepiej aby obrońca zginął, przestępca uciekł i można sprawę zamknąć z tytułem NN.
Patrząc na to, co się dzieje w sądach, nie dziwię się, że niektórzy oskarżeni śmieją się z wyroków, ot pokazują prawdę wbrew mądrym czytaniom i górnolotnym stwierdzeniom, które tylko papugi rozumieją.