Emigracja a sprawa Polski
Tematem numer jeden w mediach jest emigracja, a to za sprawą Unii Europejskiej, która nakazuje nam przyjąć konkretną ilość, nazywaną kwotą. Sprawa emigracji jest jednak znacznie starsza i najpewniej przeszłaby koło uszu, gdyby nie te kwoty. W sieci trwa gównoburza i nasze najgorsze obawy, ksenofobizm, rasizm wychodzą na jaw w iście najgorszym wydaniu. Ale są ku temu przesłanki. Pochylę się nad faktami, aby opisać problem emigracji dla przyszłości Polski.
Emigrantem jest człowiek, który opuszcza kraj dla lepszego statusu materialnego, czyli dokonuje emigracji zarobkowej (tak jak Polacy wyjeżdżający do Niemiec, Anglii czy Norwegii) lub ucieka z własnego kraju z powodu wojny (albo innych powodów). Poprawa bytu jednostki emigrującej pozwala na rozwój rodziny. Prawo emigracyjne w UE umożliwia także ściągnięcie emigrantowi własnej rodziny, a to oznacza że statystycznie na jednego emigranta przypada trzyosobowa rodzina, więc ściągnięcie 10 tys. emigrantów zakończy się przyjęciem realnej sumy 40 tys. ludzi. W skali obywateli Polski jest to niewielki odsetek. Jak wspomniałem, poprawa dobrobytu (oraz pakiety socjalne dla rodzin wielodzietnych, zapomogi) sprzyja rozwojowi rodziny, dlatego każda z tych rodzin będzie się rozwijać, dokładając co najmniej dwoje dzieci, co w rezultacie, za 20 lat będzie skutkować zwiększeniem liczby ludności bliskowschodniej do 60 tys., a w kolejnych 20 latach 200 tys. A to już całkiem dużo. I to wszystko przy bardzo malutkiej liczbie przyjętych emigrantów. Jednak porównując to do całkowitej skali napływających, liczby te będą szły w miliony! Miliony, które – jak każda grupa etniczna – będą łączyć się w konglomeraty, tworzyć odizolowane dzielnice, nawet w Polsce, i będą zmieniać otoczenie wedle własnych potrzeb i nawyków. Z drugiej strony przyrost naturalny w Polsce jest ujemny, zaś w krajach bliskowschodnich dodatni, co oznacza że – gdy imigracja będzie kontynuowana przez kilka lat – stosunek autochtonów do napływającej ludności będzie malał. W skali Europy zjawisko te będzie znacznie szybsze niżeli w naszym kraju.
W Europie powstanie ścisk ludności autochtonicznej równolegle ze ściskiem ludności napływającej, co w dalszym czasie skłoni emigrantów do wybrania nowego miejsca docelowego, gdzie jest po prostu luźniej. I tu, obok Szwecji, Austrii, Norwegii czy Czech pojawi się Polska, kraj na tyle dobrze rozwinięty i prawy (o lewicowych poglądach w rządzie dotyczących emigrantów), że będzie azylem w tym tłoku ze stabilnym, rozwijanym przez przebywających od kilka lat emigrantów, zapleczem. Po prostu; prędzej czy później wzrost ludności napływającej zmusi do rozlania się ich w miejsca dające możliwość dalszej egzystencji.
Celowo odkładam na bok rozwodzenie się na temat kultury (albo jej braku), nawyków, religii – opisuję jak działa emigracja i z czym ona się wiąże w kolejnych latach. I Polacy to też wiedzą, czują co z tego wyniknie (przykład Francji ma tutaj duże znaczenie) i najzwyczajniej w świecie, w swój buntowniczy sposób, dają własnym myślom upust. Rządy UE jakby celowo unikają rozwiązania problemu w zalążku, w miejscu jego powstania, licząc najpewniej, że w pewnym momencie powiedzą stop – ale tego nie da się zatrzymać słowem, a już na pewno czynem, ponieważ wymagałoby to użycia siły, którą Unia tępi.