Krym Srym i po ptokach...
Jak to się miło składa, że Niemcy krytykują politykę Putina, ba!, nawet Stany Zjednoczone stoją po naszej, dobrej stronie. Mocarstwa spotykają się, negocjują, straszą w imię poprawności politycznej, a pod stołami – jak za czasów Hitlera – następuje podział terytorialny. Bo nikt mi nie powie, że całkowita cisza w mediach odnośnie zaanektowanego siłą Krymu jest związana z walką NATO o jego odzyskanie dla Ukrainy. Rosjanie przyszli, zabrali co chcieli, i trzymają pozostałe narody za pysk: krótko, twardo, zdecydowanie.
Dla niepoznaki, że nie było to łatwe, toczy się wojna na terytorium Ukrainy o Mariupol, Donbas i wschodnie pogranicze, lecz to są tylko pozory – smutne w skutkach, ale jednak – mające przykuć uwagę szarego człowieczka z Unii na to, że coś się tam dzieje, że ktoś o coś walczy. W międzyczasie kraje Unii, w tym Niemcy w roli wszechładców Starego Kontynentu, narzucają wszystkim własną politykę akceptacji zajęcia Krymu, dorzucając od czasu do czasu jakieś gromkopierdne uwagi Ławrowowi oraz Putinowi.
Nie mogę odeprzeć wrażenia, że zanim Putin w ogóle zrobił pierwszy krok do tego konfliktu, cała strategia jego działania została wcześniej uzgodniona z Niemcami i Francją, dołożono wszelkich starań aby wyglądało to poważnie, dodano też kilka pobocznych konfliktów (teraz na ustach reporterów jest niszczenie żywności „szmuglowanej” do Federacji Rosyjskiej). Nawet nasi politycy jakby zapomnieli, co to jest ten Krym i do kogo należy, gdyż w żaden sposób nie odzywają się na jego temat, więc albo wcześniej chcieli zagrać na potencjalnych wyborcach poprzez okazywanie troski o Ukrainę, albo zwyczajnie grali pod dyktando Putina, a teraz, gdy o sprawie ludzie zapominają, mają rozkaz trzymać gęby na kłódkę.