Brzuszkowa dziura budżetowa
W Polsce nie ma dziedziny finansowej, której nie można naciągnąć na własne potrzeby. Wyłudzanie odszkodowań, rent, zasiłku jest już passe, ponieważ ciężarne kobiety dołączają do grona liderów w ilości wyłudzonych pieniędzy. Państwo hojnie wspiera „ciężarówki” i młode mamy ze względu na niski przyrost naturalny oraz widmo załamanego systemu ZUS (który między innymi te wsparcie rujnuje). Lekką ręką rozdają na prawo i lewo co popadnie, aby zadowolić przyszłe mamusie. I tu pojawia się kolejna okazja, aby za „darmochę” wydoić całkiem przyzwoite pieniądze. Dla ścisłości powiem, że jestem za tym aby Polki rodziły i stać je było na dwoje czy troje dzieci, jednakże system oferowany przez nasz rząd jest kolejnym bublem z tylnymi drzwiami do wyprowadzania gotówki.
Aktualne prawo wspiera nic nie robienie mam do tego stopnia, że jest ono bardziej opłacalne niż praca, a do tego urlop macierzyński jest procentowo uwarunkowany tym, ile „ciężarówka” zarabiała w ostatnich trzech miesiącach przed rozwiązaniem. Logiczne? Oczywiście, że nie!
Przez tę wyjątkowo głupią ustawę powstały „spółdzielnie” kobiet w ciąży, zakładające firmy na krótki czas przed urlopem macierzyńskim, wystawiające lewe faktury i dokumentujące całkiem spore zyski, aby – w chwili przejścia na bezproduktywność – zagarniały całkiem ładną wypłatę każdego miesiąca. Drugą wersją, jeszcze lepszą takich spółdzielni, są państwowe firmy, gdzie praktyką nagminną, wręcz powszednią, jest podwyższanie stopniowo wypłaty przyszłej mamy, by na trzy miesiące przed chorobowym lub urlopem docelowym, kobieta zgarniała czterokrotność tego, co dotychczas miała. Nie, to nie żart, a niektóre panie się z tym nie kryją, dumne ze swojej przebiegłości. Jedna mamusia otwarcie przyznała się do umowy z szefem (państwowa posada) i stwierdziła; "dostałam podwyżkę z 3800 brutto na 11000, co da mi na rękę jakieś 6500, a do tego zwolnienie L4, więc w ciągu 18 miesięcy otrzymam za nic 100 tys. złotych! Oczywiście, mniej niż powinnam, bo szefowi odpalę „tysiaka” z każdego miesiąca, ale to dobry układ”. Serio?! Toż to kradzież, kobieto!
Jednak nie ma co się dziwić – Polacy zawsze mieli smykałkę do okradania kraju, bo państwowe jest niczyje, a jeśli rząd wspiera „nicnierobienie”, to po co w ogóle pracować?
Drugim kamieniem u szyi tego systemu jest traktowanie ciąży jako choroby; lekarz słyszący uskarżenia przyszłej mamy na jakiekolwiek bóle musi wystawić L4, bo nie zaryzykuje jej zdrowia, dziecka, i swojej kariery, dlatego kobiety tak często wykorzystują swój stan do przedwczesnego urlopu przedłużającego okres wolny od pracy. To jest kolejny element naciągania.
Powinno być zupełnie inaczej, i wszyscy byliby zadowoleni; kobieta w ciąży otrzymuje dodatek od państwa w wysokości 500 zł za każdy miesiąc pracy. Tak, pracy. W tym czasie pracuje i otrzymuje wypłatę, ale jest produktywna, jej wypłata zasila ZUS i US. Jeżeli faktycznie zdrowie jej odmawia posłuszeństwa, wówczas lekarz wystawia L4 – niby procedura taka sama, lecz w tym przypadku traci dodatek. Czy to państwo coś kosztuje? W przypadku choroby, tak, w innym absolutnie nie – ponieważ opłacany przez pracodawcę ZUS w pełni wraca do mamy w ciąży.
Następnie powinien być zmodyfikowany system urlopu macierzyńskiego: aktualnie wspiera on nic nie robienie (czyli bezproduktywność), obciąża pracodawcę i państwo. Wszyscy tracą, za wyjątkiem mamy. Rząd powinien pójść i w tym przypadku w system motywujący do pracy: mama po 6 miesiącach urlopu powinna – jeśli wróci do pracy – uzyskać dodatek w wysokości 1000 zł do wypłaty (tak, do wypłaty!) w ten sposób zwiększa domowy budżet i może np. zatrudnić nianię lub przekazać dziecko do żłobka. W każdym przypadku zyskują wszyscy: pracodawca, ponieważ ma produktywną osobę, państwo, ponieważ przekazuje młodej mamie znacznie mniej pieniędzy, niż w przypadku systemu bezproduktywnego, i zyskuję inni, np. niania lub przedszkole (zwiększa się zatrudnienie). A jeśli nowa mama chce spędzić czas z dzieckiem, pozostaje jej stary system, który z punktu widzenia finansowego pozostaje bez zmian.
Do czasu aż takie radykalne, lecz uczciwe zasady nie będą wprowadzone, wyciąganie państwowej forsy przez kobiety w ciąży i nowe mamy będzie rosło w siłę, aż nie będzie czego brać. Wszystkie państwa ważą swój pakiet socjalny, tylko Polska rozdaje bez namysłu, jakby co najmniej przez Warszawę przeszedł strajk z wózkami. A może się boją, że kiedy wprowadzą proponowane przeze mnie zmiany, faktycznie taki strajk nadejdzie? Z przerażeniem patrzę jak w moim otoczeniu 5 z 6 kobiet w ciąży (późniejszych mam) przez 2 lata siedzi w domu, bo… tak, bo mogą i najmocniejszą argumentacją jest; skoro mogę, to biorę.