Powtarzamy historię
Jest takie coś w naszym kraju, co powoduje że z chęcią i czasem z przymusu sięgamy do historii, aby uczcić nasze sukcesy. Dzięki temu – albo przez to – mamy w kraju setki pomników, setki dat do wspomnienia, tysiące bohaterów. Uczono nas, jak bardzo tamte czasy były ważne, i jak wpłynęły na naszą teraźniejszość. Sceptycy nazywają to martyrologią. I mają rację.
Kilka dni temu obchodziliśmy siedemdziesiątą piątą rocznicę wybuchu Drugiej Wojny Światowej, przytaczano w prasie i telewizji bohaterskie postawy, ducha walki, patriotyzm oraz inne takie, które wedle redaktorów i nauczycieli są godne rozpamiętania. Owszem, dobrej postawy nie brakowało Polakom, ale dominowała ta, która skłaniała ludzi do kapitulacji, ucieczki, internowania. Decyzji złych dla Polaków, uczynionych przez Polaków, jest w tej historii znacznie więcej. I czy nie powinniśmy uczyć się na błędach?!
Błędem istotnym w całej materii jest to, że rozpamiętujemy słabe sukcesy (o tych największych mówi się mało albo wcale), a pomijamy porażki, które były zaczynem katastrof kształtującym teraźniejszość. I przyszłość.
Kiedy pisałem „W Polsce nigdy nie będzie dobrze, bo gdyby miało, to już by było”, miałem na myśli historię właśnie, tę naszą niedobrą, który pisali nasi przodkowi, a my – w ich imię, bo to przecież NASZA KREW – powtarzamy, czyniąc te same błędy, bo rozmowa o nich kończy się awanturą przy rodzinnym stole, ponieważ książki milczą, autorzy boją się wychylić głowę, bo każda krytyka jest atakiem na wolność i prawdę.
Powtarzamy od lat sprzedajność i układowość, a frustracja spowodowana brakiem sukcesów gospodarczych, wojskowych czy w sztuce, powoduje w Polakach jeszcze większą złość „bo kiedyś było lepiej”. Otóż, nie, nie było – wmawiają nam to historycy, nauczyciele, rodzina – nigdy nie było lepiej, zawsze było nijako. Od pierwszych rozbiorów miejsce Polski zostało ustalone, ponieważ przodkowie dali sobie je wskazać, i do teraz stoimy i stać będziemy w z góry ustalonym szeregu jak ludzie bez zasad, bez własności.
Zasady, o których piszę, to etos utrzymany w krajach stojących wyżej w hierarchii gospodarczej i militarnej, a którego w Polakach od zawsze brakowało. I kłamstwem karmią nas, kiedy piszą i wmawiają, jak to ongiś było wspaniale. Jednostkowe sukcesy zamieniają w grupowe triumfy, pojedyncze wygrane bitwy w masowe zwycięstwa armii. I co z tego, że Polacy doszli do Moskwy? Kiedy to było? Były w historii epizody wielkie, ale dlaczego mają one przysłaniać porażki w taki sposób, abyśmy nie potrafili wyciągać wniosków?
Z tego samego powodu, przez który we wrześniu dwutysięcznego czternastego roku patrzymy w telewizor i widzimy wojnę na Ukrainie. Wojnę bez nazwy, ponieważ wciąż boimy określić się mianem „słabych” – tak właśnie brzmiałby aktualny, realny status naszego kraju. Myślę, że większość Polaków zdaje sobie z tego sprawę, zawsze zdawała z „nijakości” nas ogarniającej. Za trzydzieści lat wnuki nasze będą uczyć się nowej historii, powtarzając to, co my już znamy, a nagłówki w ipadach będą grzmieć „Polska stanowczo zareagowała na agresję Rosji!”. W dopisku powinno się znaleźć: jeden nie wypił rosyjskiej wódki, drugi zjadł trzy jabłka.
Dobrze jednak się dzieje – być, może, a to tylko gdybanie, większość otworzy oczy i zrozumie, że jesteśmy przeciętni, słabi, zakłamani, ponieważ wszystkim to odpowiada i pasuje. Jeśli już zaakceptujemy ten stan rzeczy, będzie to największe osiągnięcie – poznamy własną, realną, wartość – a to jest doskonałą baza, aby napisać NOWĄ historię, otworzyć się na prawdziwe sukcesy, zamiast powtarzać w kółko, to co już było .