Obiecanki cacanki
Znów wybory. Znów te same obietnice. Tym razem naszła mnie niepokojąca myśl: iloraz inteligencji przeciętnego głosującego jest poniżej IQ upośledzonego szympansa łapiącego się na tę samą sztuczkę. W szkołąch albo nawet w przedszkolach powinno się wprowadzić nauczanie ekonomii, takie podstawowe, gdzie lekcje dotyczyłyby podatków, wypłaty i zależności pomiędzy tymi dwoma.
Pani Kopacz, pan Miller, a w zasadzie każdy z tych pazernych, kłamliwych ściemniaczy obiecują podwyższyć wypłaty Polakom. No bo, wiadomo, Polak zarabia mało, a jak mu się powie ile dostanie więcej, to od razu będzie lepiej. A takiego wała! Po pierwsze, podniesienie wypłaty nic nie zmieni. A niech dostaniemy na rękę nawet 100000 złotych. Czy będziemy bogatsi? No, kurwa, nie. Halo! Podwyższenie pensji minimalnej wiąże się ze wzrostem podatków i kosztów pracy, zwiększa się koszt produkcji i samego produktu. Wiec niech debile w rządzie dadzą te 10000 zł, a pewnym jest, iż nic się nie zmieni.
Prywatni przedsiębiorcy już pewnie kombinują, jak ominąć te gówniane obietnice, gdyby jednak weszły w życie, a skarbówka ma burzę w głowach, jak znaleźć tych kombinatorów.
Słuchałem parę godzin wypowiedzi pani Szydło. W sumie niefortunne nazwisko, bo szydzi z inteligencji ludzi, albo co gorsza, wie o debiliźmie elektoratu i mówi o zwiększeniu zarobków, o jakimś „dawaniu rady” (Chuj na to kładę, bo i tak damy radę!”). Jak dadzą rade wcisnąć ciemnej masie lemingów, że podniesienie płacy coś zmieni to ja im gratuluję z owacją na stojąco. Co gorsze – w tej swojej przemowie, do bijącego brawa tłumu, ani razu, ANI RAZU, nie powiedziała, skąd weźmie pieniądze na te podwyżki. Boby musiała tłumaczyć tym bijącym brawa idiotom, że ta forsa przyjdzie od nich. Z pieprzonych podatków. A wtedy brawa by już nie bili, tylko chowali portfele.
Dodaj komentarz